o bieganiu i o sokach marchewkowych :3

no, witam! 😉

dzisiaj zamierzałem wstać wtedy, kiedy będę chciał, o czym wieczorem poinformowałem mamę:

– Mamo, tylko mnie jutro nie budź, ok?
– Dobrze.

Mój dialog z mamą.

pech chciał, nie wiedziałby czemu (prawda, Nikol? :D) mama zapomniała o tym i zostałem obudzony jakoś przed 11:00. nawet chyba przed 10:30 :O. obudziła mnie po to, żeby powiedzieć mi, że mogę spać dalej. zawsze spoko 🙂 próbowałem zasnąć, ale już nie dałem rady, więc zebrałem się. zebrałem, żeby iść pobiegać. wreszcie! na początku wyznaczyłem sobie trasę, która liczyła w sumie nieco ponad 6km, ale na mapie wydawała mi się taka krótka. pomyślałem, że to nie zaspokoi moich ambicji, więc wydłużyłem ją w sumie do prawie 10km. ambitnie enough! wyglądała ona następująco…

(pod punktem 7. znajduje się punkt 1., ale niestety nie udało mi się zrobić tego wyraźniej)

przejdę tak mniej więcej do opisu 😉

niebieski punkt widoczny po prawej stronie mapki to miejsce mojego startu i mety (przed domem ;)).

odcinek pierwszy (1,2km) – od punktu niebieskiego do punktu 1. – idzie cały czas pod górę, więc nogi zaczęły dawać znać już po przebiegnięciu 1/3 tego odcinka 😀

odcinek drugi (też ok. 1,2km) – od punktu 1. do punktu 2. – jest raczej płaski. no, przynajmniej w porównaniu z pierwszym :s

odcinek trzeci (0,7km) – od punktu 2. do punktu 3. – był najłatwiejszy. kręty, ale też krótki. tu cały czas w dół. można powiedzieć, że tutaj było trochę relaksu 🙂

odcinek czwarty (1,9 km) – od punktu 3. do punktu 4. – tu było okropnie. strasznie wręcz 😀 znaczy do połowy było spoko. jakieś drobne zakręty etc., ale ostatnia część tego odcinka (mówię tu o tej w miarę regularnej paraboli) to taki dość stromy pagórek. mniej więcej w punkcie 4. zrobiłem sobie krótką, 5 minutową przerwę. potem ruszyłem dalej…

odcinek piąty (1,3 km) – od punktu 4. do punktu 5. – do raczej widocznego zakrętu spoko, a potem w dół, także lajt.

odcinek szósty (0,7km) – od punktu 5. do punktu 6. – raz pod górę, raz w dół. męcząco.

odcinek siódmy (1,4km) – od punktu 6. do punktu 7. – droga przez las. tu biegło się słabo, bo w większości droga była pokryta topiącym się lodem, więc tu bezpieczniej było się ślizgać niż jechać. dalej błoto. tu ubrudziłem sobie buty 😀

odcinek ósmy (1,3km) – od punkt 7. do punktu niebieskiego – calusieńki czas z góry. najluźniej 🙂

ogólnie – cała wyprawa zajęła mi dokładnie 1h 06m (zaokrąglam sekundy), ale i tak najfajniej zbiegało się pod sam koniec. ta droga również z obu stron była otoczona lasem, a w powietrzu było czuć żywicę i ten zapach udrażniał zatoki 😀 nie mówiąc o tym, że był tak… hm, wiosenny :3

hm, w sumie może brzmieć to wszystko nieco abstrakcyjnie, ale jestem dumy z tego, że po powrocie musiałem wyciskać koszulkę 😉 ooo tak! obawiam się jedynie jutra, a dokładniej zakwasów. w zasadzie to odczuwam je od samego powrotu 😀

ale teraz to, co jara mnie najbardziej… na kalkulatorze kalorii wyliczyłem, że spaliłem 750kcal! i się tak z tego mega cieszę! meeeeega!

o moim dniu będzie tyle, teraz zgrabnie przejdę do drugiej części planu na dziś…

…chciałem mianowicie wymienić moje spostrzeżenia dotyczące soków marchewkowych. porównam dzisiaj zdecydowanie najsławniejszego Kubusia i sok z „niższej półki” – pierwszy lepszy SmaKotek 😉

(tak, wiem, jakość nie powala, ale nie chciało mi się ruszyć po aparat, więc wysłużyłem się telefonem :D)

dlaczego nie zaliczam Pysia? przyglądnąłem się, i zauważyłem, że Pysio nie jest sokiem marchewkowym, a jedynie owocowym, więc go pomijam. pominąłem również Witaminkę, bo niestety już nie było ;(

okej, zacznijmy…

runda pierwsza: cena

obserwacje: obie butelki mają objętość 750ml. za butelkę Kubusia zapłaciłem 3,12zł (cena jednostkowa: 3,90zł/litr), a za butelkę SmaKotka 2,29zł (cena jednostkowa: 2,86zł).

wnioski: na litrze SmaKotka oszczędzamy już złotówkę, co powoduje, że rundę pierwszą wygrywa SmaKotek.

runda druga: smak

mam przed sobą 2 szklanki: w jednej Kubuś, a w drugiej SmaKotek. degustacja time! 😀

obserwacje: już przy nalewaniu zauważyłem, że Kubuś jest o wiele rzadszy, niż był kiedyś. SmaKotek też nie jest zbyt gęsty. jeśli chodzi o konsystencję – remis. jeśli mam być szczery, to bardziej smakuje mi SmaKotek.

wnioski: smak Kubusia jest bardziej płaski, natomiast SmaKotek jest soczysty. o wiele wyraźniejszy. kolejny punkt dla SmaKotka.

runda trzecia: zawartość chemii i pozostałego syfu

obserwacje: jeśli chodzi o datę ważności, to różnią się one, lecz oba mają długie terminy ważności. zbyt długie, żeby nie było w nich ogromnej ilości wszelkiego rodzaju pasteryzantów i innego świństwa.

wniosku: remis. tu oba z soków na minus, niestety.

runda czwarta: forma

obserwacje: Kubuś (niegdyś w szklanych butelkach) jest dostępny też w plastikowych, co umożliwia nam wzięcie go do szkoły etc., natomiast SmaKotka w plastikowej butelce nie kupimy. dostępny jedynie w szklanych.

wnioski: lepszą formę ma Kubuś. jest bezpieczniejsza. punkt dla Kubusia. można by powiedzieć „honorowy”

…bo w efekcie pojedynek wygrywa SmaKotek. przynajmniej jak dla mnie 😉 przyznam… przypuszczałem, że Kubuś będzie lepszy, ale wcale tak nie jest. ta dam! magia, zaskoczenie ;o

tak w ogóle, to sucharek 😀

– Jak się nazywa przesolona firanka?

– Zasłona.

hm, najedzeni? mam nadzieję 😀

tak w ogóle poza wszystkim i na marginesie to dzisiaj jem pory 😀

z tego co wiem, skakali dzisiaj o 16.30. nawet miałem oglądać, ale przypadło mi w udziale zrobienie dziś obiadu. no, zapomniałem. czekam na notkę u Mateusza 😉

plany na jutro? współczesny! tym razem dodatkowo z Nikol 😉 ooo tak! ostatnie zajęcia przed powrotem do szkoły. ha! został tylko weekend. huhu! ale w sumie… ja odpocząłem, a jednak w szkole zawsze dzieje się coś ciekawego. a teraz będzie coraz fajniej, bo dzień się nam wydłuża, ale przede wszystkim ociepla nam się! chcecie wiedzieć ile do końca roku szkolnego? proszę, tutaj 🙂 dziś wskazuje 18 tygodni, ale tak na prawdę jak pójdziemy w poniedziałek do szkoły, to zostanie jakoś tylko 17,5 tygodnia. szybko leci… wytrzymamy! i pozytywnie 😀

oprócz współczesnego (mało bym nie zapomniał) „schadzka” z sąsiadami w ramach nieco spóźnionych, ale Ostatków. będzie fajnie! 😉

okej, kończymy. pa! do jutra. jak zawsze 😀